"Rosalie": Piękna aktorka w roli kobiety z brodą. Warto iść do kina?

Kadr z filmu "Rosalie" /materiały prasowe

Jak pokochać „babę z brodą”? Francuska „Rosalie” nie jest rewolucyjnym kinem emancypacyjnym, ale opowiada w wystarczająco mądry sposób o tym, jak zaakceptować własne ograniczenia i pokonać społeczne uprzedzenia. To banalne kino, ale widocznie potrzebujemy, by pewne wartości przekazywać nam dosłownie.

  • Bohaterką "Rosalie" jest kobieta cierpiąca na hirsutyzm, którego objawem jest bujne owłosienie na całym ciele. 
  • Wcielająca się w tytułową rolę Nadia Tereszkiewicz jest francuską aktorką o polskich korzeniach. "Mój dziadek pochodził z Polski" - przyznała w rozmowie z "Vogue". 
  • "Rosalie" wejdzie do polskich kin już 12 kwietnia 2024 roku.

Miałem niedawno wyjątkową okazję, by obejrzeć na dużym ekranie "Dziwolągi" Todda Browninga z 1932 roku. Film przez lata wyklęty i zakazywany. Zakończył de facto karierę reżysera legendarnego "Draculi" z Bellą Lugosim. Dlaczego? Browning pokazał człowieczeństwo wykluczonych i pogardzanych "freaków", czyli dziwolągów, których lud kochał oglądać tylko w cyrku. Autor wcześniejszego „Demona cyrku” (1927) zrobił to w czasie powszechnie popieranej w USA eugeniki, co sprowadziło na niego falę krytyki. Osoby bez kończyn, bliźniaki syjamskie i w końcu one - "baby z brodą". Browning dał im na ekranie dusze, serca i twarze. Nie oblicze cyrkowe. Oblicze ludzkie. To szczególnie ważne, bo ich nie grali aktorzy. "Rosalie" Stéphanie Di Giusto opowiada właśnie o wyśmiewanej powszechnie w naszej kulturze "babie z brodą", która jednak do trupy Browninga by nie pasowała. Dlaczego?

Reklama

"Rosalie": Bezpieczne kino o inności

Francja. Lata 70. XIX wieku. Rosalie (Nadia Taraszkiewicz) jest kobietą, która cierpi na hirsutyzm. Dziś przypadłość nadmiernego owłosienia u kobiet jest rozpoznana, ale w czasach akcji "Rosalie" była czymś, co kwalifikowało kobiety do miana "dziwoląga". Cierpiące na hirsutyzm kobiety są owłosione jak mężczyźni. Mają włosy na klatce piersiowej, plecach, wewnętrznej stronie ud, pośladkach, brzuchu i właśnie na twarzy. Dziś leczy się to terapią u dermatologa i endokrynologa. Na francuskiej wsi tamtego okresu diagnoza łączyła się z odrzuceniem albo podszytą fetyszem seksualnym fascynacją. Stéphanie Di Giusto wykorzystuje historię Rosalie do uniwersalnej opowieści o miejscu kobiet w społeczeństwie. "Gooble gobble, jesteś jedną z nas" - krzyczą dziwolągi Browninga. Rosalie chcę być natomiast jedną z nich. Tych z pozoru normalnych.

Nie wyważa Di Giusto drzwi jak Browning i nie jest specjalnie rewolucyjna. Reżyserka "Tancerki" nakręciła bezpieczną opowieść o zamkniętym społeczeństwie, które jest przerażone innością, choć jednocześnie nie może sobie odmówić fascynacji nią. Rosalie jest wychowywana samotnie przez ojca (Gustave Kervern), który od jej najwcześniejszych lat stara się znaleźć rozwiązanie jej przypadłości. Jest to niemożliwe, więc liczy, że chociaż ułoży ona sobie życie z byłym żołnierzem Ablem (Benoît Magimel). Ten w noc poślubną odkrywa tajemnicę Rosalie i ją brutalnie odrzuca. Odpowiedź dziewczyny jest zaskakująca. Rosalie postanawia nie golić swojej twarzy i nie chce ukrywać swojego ciała. Chce w ten sposób przyciągnąć "cyrkowym" wyglądem klientów do baru, który Abel prowadzi. Sprowadza tym samym na siebie gniew lokalnego (a jakże!) kapitalisty Barcelina (Benjamin Biolay). Czy przekona do siebie lokalną społeczność i "zapracuje" na miłość męża? A może jej cielesna emancypacja ma inny cel?

"Rosalie": Kino zbudowane z klisz

Di Giusto gra znaczonymi kartami opowieści o odwadze odrzuconej jednostki i przełamywaniu społecznych barier. "Rosalie" jest zbudowanym z klisz filmem o nauce samoakceptacji, tolerancji, kobiecej emancypacji (a może i płciowej transgresji?) i nauce miłości tego, co w środku człowieka, a nie na jego powłoce. Jest więc ta opowieść banalna, ale jednocześnie dotyka ważnej życiowej prawdy zamkniętej w maksymie "nie szata zdobi człowieka". Taraszkiewicz i Magimel tworzą na tyle magnetyczny duet, że łatwo jest uwierzyć w ich rodzącą się w bólu miłość. On jest weteranem wojennym z uszkodzonymi plecami, ona ma "uszkodzone" ciało od urodzenia. Mężczyzna z defektem dostaje współczucie, a kobieta? Ona na współczucie musi zapracować. Tylko czy jej ciało jest naprawdę uszkodzone? Di Giusto wraz ze współscenarzystką Sandrine Le Coustumer mówią, że każde ciało zasługuje na miłość i nie powinno być odrzucone. Dobrze to wiemy w teorii, ale jak jest w rzeczywistości?

Nie jest trudno uwierzyć w finał tej opowieści, patrząc na fizycznie atrakcyjną Taraszkiewicz, której broda nie przesłania seksapilu, ale jakby wyglądała "Rosalie" z kobietą wyjętą ze świata Browninga? David Lynch opowiadał o tym w "Człowieku słoniu", zaś Peter Bogdanovich w "Masce". Tyle że przy takich bohaterach potrzeba głębszego rysu psychologicznego. Di Gusto i Le Coustumer idą natomiast na łatwiznę, co szczególnie mocno objawia się w otwarcie melodramatycznym ostatnim akcie filmu. Czarny charakter pozostaje do końca jednoznacznie zły, a dobro musi ponieść symboliczną ofiarę. Oczyszczenie następuje rzecz jasna w wodzie. Kolejny truizm, ale płynie z serca twórczyń, co nie pozwala mi go odrzucić. To film o potrzebnie triumfu wolności, która może przyjść tylko poprzez samoakceptację. Coaching? Tak, ale w zacnie uszytym kostiumie i bardzo dobrze zagrany.

6,5/10

"Rosalie", reż. Stéphanie Di Giusto, Francja/Belgia 2023, dystrybucja: Galapagos Films, premiera kinowa: 12 kwietnia 2024 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Rosalie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama